Po niemal miesiącu przerwy w kontaktach Tina-Georgiana postanowiłam ponownie dopuścić obie do bezpośredniej konfrontacji. Trochę z duszą na ramieniu, bo ostatnie kontakty były zbyt żywiołowe i polegały niemal wyłącznie na przewracaniu i popychaniu małej. Georgia jednak zmężniała w międzyczasie, dawno już przkroczyła 30 kg, miałam więc nadzieję, że da sobie radę, mimo dwukrotnie mniejszej wagi w porównaniu ze starszą koleżanką. Tymczasem wyglądało na to, że mimo upływu czasu nic się nie zmieniło. Tina zobaczyła małą i puściła się pędem w jej kierunku
Doskoczyła z całym impetem, pchnęła dosyć mocno, a następnie przewróciła.
Taka zabawa w popychanie i przyduszanie trwała dość długo. Czekałam jednak cierpliwie co będzie dalej, od czasu do czasu przywołując Tinę do porządku w trosce o całość kości malucha. Georgia wydawała się jednak zadowolona. W końcu Tina odpuściła. Może znudziła się jej ta jednostronna zabawa ze słabszym przeciwnikiem? A może wystarczająco wyraźnie pokazała kto tu rządzi?
Harmonia trwała jednak krótko. Georgia chyba wyczuwając zmianę nastawienia Tiny, zaczęła swoje harce. Początkowo nieśmiało badała na ile może sobie pozwolić.
Gdy nie było żadnej reakcji ze strony Tiny szybko odważyła się na dużo więcej.
A potem nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji i nagle role całkowicie się odwróciły
W pewnym momencie Tina miała już jednak serdecznie dość i po prostu strząsnęła małą na trawę.
Zapanował chwilowy spokój. Można nawet powiedzieć, że zakwitła miłość
Miłość była chyba jednostronna, bo mina Tiny nie wskazywała raczej na pełnię szczęścia...
Już się wydawało, że we wzajemnych kontaktach zapanowała stagnacja... Ale nie...
Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie.Tinie najwidoczniej odpowiadała rola dobrowolnej ofiary. Była jednak ofiarą zdecydowanie bardziej dynamiczną w porównaniu z bernardynką Teklą, która na ogół z całkowitą rezygnacją znosiła skakanie i podgryzanie Georgii.
Wymuszona przerwa po mojej interwencji.
Po grzecznym i krótkim przymusowym "spacerze", wszystko natychmiast wróciło do "normy".