Podobnie jak rok temu, grudzień w naszym rejonie był "zielony", co bardzo dobrze wpływało na nasze humory. Co prawda czekaliśmy na zimę, ale tylko dlatego, żeby mieć ją jak najszybciej za sobą. No i jak każdego roku o tej porze wzdychaliśmy z utęsknieniem do słońca i ciepłego wiosennego powiewu.
Co najważniejsze, stado nadal w komplecie. Bartek, bo o niego tu chodzi, jakoś radzi sobie z przeciwnościami wynikającymi z upływającego nieubłaganie czasu. Gorzej z nami, bo niestety na jego drodze pojawiła się przeszkoda nie do pokonania. Sześć schodów prowadzących na parter, a więc niemal wprost na Bartkowe posłanie, to jego Mount Everest. No ale przecież są pomoce alpinistyczne typu koc, który podłożony pod brzuch pozwala nam wwindować go na szczyt. Na szczęście to tylko 65 kg i w miarę sprawne przednie łapy.Trening siłowy czyni mistrza, więc jeśli zawiodą i one, damy radę. Cieszymy się, że mimo tych trudności nasz Bartek jest jeszcze dość silny i pogodny. Świadomie użyłam tego ostatniego słowa. Świadomie też personalizujemy nasze psy. Wiemy oczywiście, że one inaczej widzą rzeczywistość. Dla nas jednak są niemal równorzędną formą życia.
Towarzyskie relacje w stadzie nie uległy zmianiom Tina pozwala Georgianie na wszystko, ale na początku każdej zabawy mocno akcentuje, że to ona rządzi w tej parze.
Wszystkie zdjęcia (z wyjątkiem tytułowego) powiększają się po kliknięciu.
Potem następuje obopólne tarmoszenie.
I przepychanki. Szpagat w wykonaniu Georgii nie skutkował na szczęście kontuzją. Przynajmniej tym razem.
A potem wszystko zmierza tylko w jednym kierunku, co daje Georgianie złudne wyobrażenia o jej pozycji "społecznej".
W gonitwach Tina nie ma sobie równych. No może Tekla, ale powaga 5-letniego wieku nie pozwala jej na udział w takich zabawach.
Wygrzebana gdzieś butelka z zamarznietą wodą staje się nagle przedmiotem pożądania.