Takich wielkich kości nasze psy nie znały. Owszem, jakieś szyjki indycze, czasem niewielka kość cielęca, ale takie giganty?
Najpierw jednak należało zmierzyć się z psim entuzjazmem i zaprowadzić porządek w stadzie.
W końcu udało się i można było przystąpić do dzielenia…
W poszukiwaniu odludnego miejsca.
Trzeba było czekać na swoją kolejkę.
Tina przenosiła się z miejsca na miejsce. Nigdzie nie było bezpiecznie…
Konfrontacja zbliżała się wielkimi krokami…
Ostatecznie jednak udało się obronić kość bez rozlewu krwi i można było gryźć dalej.
Są lepsze i gorsze kości… Ta wydaje się jednak najlepsza…
Zbójeckie działania przyniosły w końcu efekt.
Następnego dnia zanim psy wyszły do ogrodu, złożyłam kości w jednym miejscu i trochę ze strachem oczekiwałam na efekty. Nic się jednak nie działo, poza tym że wyglądały na bardzo zdziwione niespodziewanym znaleziskiem.