Czy do szczęścia potrzeba czegoś więcej?
W naszej dwuosobowej rodzinie panuje konsensus co do tego, że najlepsze wyjazdy to wyjazdy spontaniczne. Gdy więc „odkryliśmy” po raz kolejny tę prawdę, rzuciliśmy wszystkie podobno ważne zajęcia i po prostu wsiedliśmy do samochodu.
Zmierzaliśmy nad Liwiec. To niewielka malownicza rzeka, od której nazwę wzięło jedno z plejstoceńskich zlodowaceń. Ale nie dlatego wybraliśmy ją jako pierwszy cel naszej wycieczki. Była dla nas szczególnie ważna tego lata, ponieważ chcieliśmy odwiedzić hodowlę bernardynów „Ratownik z Alp”. Największą atrakcją, oczywiście poza przemiłymi Gospodarzami, nie okazały się jednak sympatyczne i bardzo ładne psy, ale przepięknie koniki.
Niestety pogoda była fatalna i wkrótce opanowały nas nostalgiczne nastroje. Trzeba było się odstresować… Najlepiej nad wodą. Zatrzymaliśmy się więc nad Bugiem. Zdjęcia w pełni oddają stan naszej duszy…
Stopniowo, zapewne pod wpływem uroków podlaskiej przyrody, poprawiały się nasze nastroje.
Byliśmy tylko o krok, więc w programie nie mogło zabraknąć Świętej Góry Grabarki, czyli serca polskiego prawosławia.
Kolejnym naszym celem była wizyta w hodowli mastifów angielskich Infinite Beauty. Dziękujemy za gościnę
Wracając nadłożyliśmy trochę drogi, żeby zahaczyć o zagłębie paprykowe. To niewielki obszar w rejonie Przytyku i Potworowa, z którego pochodzi około 80% zbiorów polskiej papryki. Zaopatrzeni w ponad 100 kg tego warzywa, z wizją zakupu kolejnej zamrażarki, wróciliśmy zadowoleni do domu, do czekających na nas, stęsknionych czworonogów…