Żegnaj...
Nic nie trwa wiecznie...
Żegnaj kochany... Jeszcze dziś rano podnosiłeś głowę i patrzyłeś z nadzieją w oczach. A ja patrzyłam ze smutkiem na te biedne sparaliżowane łapy. Nic jednak nie zapowiadało, że właśnie dzisiaj, w ten piękny i słoneczny dzień nastąpi koniec...
-----------------------------------------------------------------------------------------
W połowie kwietnia Bartek miał wylew. W czasie wieczornego posiłku przewrócił się nagle na bok i nie potrafił się poruszyć. Dodatkowo przyplątała się jakaś infekcja. Strasznie dyszał. Myśleliśmy, ze to koniec...
Leczyliśmy go cały czas, mimo że wet nie dawał szans. Wynosiliśmy do ogrodu "na spacer" i krajało nam się serce... Chwilami była jakby lekka poprawa i zdawało się, że jedną czy dwoma łapami próbuje się podpierać. Kilka razy zamachał końcem ogonka.
Już kilka miesięcy wcześniej miał kłopoty ze wstawaniem i trzeba go było podnosić. Wiedzieliśmy, że kiedyś do tego dojdzie. Tylne łapy były dziwnie ustawione i biegał też tak jakoś inaczej. Potem przestał chodzić po schodach. Nosiliśmy go we dwójkę. Na szczęście to było tylko 6 schodów w górę. Na dół schodził sam, przy naszej asekuracji.
Jedno z ostatnich zdjęć, kiedy jeszcze potrafił chodzić po ogrodzie o własnych siłach.
Żegnaj kochany...
O Bartku, który nie chciał spać w naszej sypialni
O Bartku, naszym jedynym samcu, który dawno temu przestał nim być na skutek kastracji, niewiele wiadomo. Przygarnęliśmy go ze schroniska w sierpniu 2010 r. na okres tymczasowy, ratując przed wydaniem do kojca i pilnowaniem warsztatu. Bartek bowiem to pies domowy, wychowany w malutkim mieszkaniu, rzekomo 3-letni. Stan uzębienia zaprzeczał temu, co wkrótce niestety potwierdził weterynarz, typując 6-8 lat. Nie wiemy więc ile lat ma nasz jedynak. Wiemy tylko, że ma ich zdecydowanie za dużo…
Życie nie szczędziło Bartkowi przykrości… Nie darmo mówi się przecież „psie życie”. Nie dość, że został oddany przez człowieka, to jeszcze w schronisku został dotkliwie pogryziony. Rany na jego nogach były już zagojone, ale sierść jeszcze nie całkiem odrosła…
Pierwsze dni. Już po kąpieli i pierwszym czesaniu.
Bartek „przeniósł” do naszego domu niektóre swoje nawyki z wcześniejszego życia. Wszystkie nasze psy śpią w sypialni, więc Bartek również tam dostał swoje legowisko. Wszystko było dobrze do momentu, kiedy rozścieliłam pościel. Bartek zniknął… Smętnie powlókł się do innego pokoju i z cichym westchnieniem złożył swoje kości na dywanie. Żadne namowy, głaskania, smaczki nie pomagały. Następnego ranka pojawił się nieśmiało w drzwiach, właściwie tylko głowę było widać, i czekał aż zniknie pościel… Dopiero wtedy wszedł… Próbowaliśmy „złamać” go na różne sposoby… Bez rezultatu. Widać było jednak, że pies coraz bardziej przywiązuje się do nas. Dawał brzuch do głaskania, cieszył się, gdy wracaliśmy z pracy. I nadal cicho znikał z sypialni… Po dwóch tygodniach pojechaliśmy na kilkudniową konferencję. Wróciliśmy wieczorem. Bartek „oszalał” z radości na nasz widok, a ja miałam łzy w oczach… Ale największa niespodzienka dopiero na nas czekała, ponieważ… wieczorem Bartek został w naszej sypialni! Całą noc przespał na swoim legowisku! I tak już zostało… Oczywiście nie było więcej mowy o tym, żeby psa oddać. I tak dom tymczasowy zamienił się w dom stały, a nam całkiem nieoczekiwanie przybył następny pies… Od tego czasu możemy powiedzieć, że mamy stado. Od tego momentu psów jest w naszym domu więcej niż ludzi, co niektórych gorszy straszliwie…
Zula i Bartek szybko znaleźli „wspólny język”.
Już następnego dnia po przyjeździe oba psy szalały razem w ogrodzie. Aga, niewidoma i głucha wilczyca nie bardzo liczyła się w stadzie.
Po kilku dniach poszliśmy na pierwszy spacer. Początkowo na smyczy.
Wyglądało na to, że Bartek nie zamierza nigdzie uciekać, dlatego w drodze powrotnej korzystał już z pełnej swobody.
Mówi się, że psy żyją teraźniejszością. Być może, ale przez pierwsze tygodnie odnosiłam wrażenie, że Bartek w odróżnieniu od Zuli, tęsknił. Nie wiedziałam tylko za którym swoim życiem. Być może paradoksalnie nawet za tym schroniskowym. Był „oczkiem w głowie” pracujących tam ludzi i wolonturiuszy, którzy otoczyli go opieką i okazali mu bardzo dużo serca. Nawet dzisiaj, ponad 1,5 roku później, Bartek to nasz najbardziej nieodgadniony pies i największy indywidualista…
Był koniec lata. Ostatnie ciepłe dni wykorzystywaliśmy na zabawy i długie spacery.
Czekała nas jeszcze jedna niespodzianka… To nie przygotowanie do kąpieli, ale… najbezpieczniejsze miejsce w domu podczas burzy…